top of page

Spinalonga – cisza, która mówi więcej niż słowa

  • Andrzej Zawadzki
  • 4 dni temu
  • 4 minut(y) czytania

Tym razem chcę odstąpić od reguły, według której opisywałem w tym miejscu odwiedzone kraje, czy nawet ich części. Chcę poświęcić opowieść jednej maleńkiej wyspie, której historia zrobiła na mnie niesamowite wrażenie.


ree

Gdy pierwszy raz zobaczyłem Spinalongę – bo taką nazwę nosi wyspa - z pokładu łodzi, wydawała się małą, urokliwą wysepką – jak wiele innych, rozsianych po kreteńskim wybrzeżu. W promieniach słońca lśniły jej mury, a lazurowa woda obmywała kamienne brzegi z kojącym, uspokajającym rytmem.


ree

Byłem tam z grupą. Wspólnie zwiedzaliśmy Kretę, a Spinalonga miała być jednym z ostatnich punktów pobytu. Dzień był pogodny, niemal beztroski. Nikt z nas nie przypuszczał, że ten maleńki skrawek ziemi wywrze na nas takie wrażenie. Że zabierze nas w podróż w czasie – nie tylko do epoki kolonii trędowatych, ale i w głąb naszych własnych emocji i lęków.


ree

Kiedy zeszliśmy z łodzi na ląd, zaskoczyła mnie cisza. Mimo obecności turystów, rozmowy przycichły, i tylko nasze kroki odbijały się echem od kamieni. Pomiędzy ruinami domów, przy uliczkach bez mieszkańców, w zaułkach, gdzie kiedyś rozbrzmiewało życie, panowała niemal świątynna atmosfera. Tak, jakby wyspa prosiła, by mówić szeptem. By bardziej słuchać i wczuwać się w nią.


ree

Z historii wiedziałem niewiele: Spinalonga była kolonią trędowatych. Między 1903 a 1957 rokiem wysyłano tu ludzi chorych – najpierw z Krety, potem z całej Grecji. Szacuje się, że przez funkcjonującą na wyspie kolonię przewinąć się mogło nawet 1500–2500 osób. Dla wielu była to podróż w jedną stronę. Trąd, choroba stygmatyzowana i niezrozumiana, odbierał nie tylko zdrowie, ale i godność.


Ludzi zamykano na wyspie, zrywając z nimi więzi, jakby wymazywano ich z reszty społeczeństwa. Teoretycznie ucieczka była możliwa. Tyle że na ewentualnych uciekinierów nikt nie czekał. Rodziny, w obawie o własne zdrowie i życie, nie chciały ich przyjmować. Alternatywą było więc jedynie życie gdzieś w całkowitej samotności na odludziu. Do czasu, aż wyśledzą i znów deportują na wyspę.


ree

Jednak Spinalonga to była nie tylko wyspa odrzucenia. To było także miejsce walki o człowieczeństwo. To tu, pod przywództwem Epaminondasa Remoundakisa – chorego, a zarazem wykształconego mężczyzny – powstała specyficzna społeczność. Założono bibliotekę, piekarnię, szpital, kino. Z uporczywą godnością organizowano codzienne życie. Nie było ucieczki, ale była nadzieja. Na przetrwanie, na sens, na relacje. Ci ludzie, na przekór chorobie, tworzyli coś wspólnego. Ich historie zostały wyryte nie w kamieniu, lecz w przestrzeni.


Chodziliśmy wąskimi ścieżkami. Zatrzymywaliśmy się przed drzwiami, które kiedyś zamykały czyjś świat. Słuchaliśmy opowieści przewodnika, ale każdy z nas prowadził też swój własny dialog z tym miejscem.


ree

Spacer po wyspie prowadził przez kolejne warstwy historii. Forteca wenecka, z czasów gdy Spinalonga była twierdzą, przypominała o tym, że wyspa była broniona przed najeźdźcami. Potem tureckie domy – małe, z bielonymi ścianami – mówiły o osadnictwie sprzed czasów kolonii.


I wreszcie domy trędowatych – przekształcone, przystosowane, choć nadal surowe. Takie, jak byśmy dziś powiedzieli, typowe szeregowce. Domy były wybudowane według jednego wzorca. Pierwsze od wejścia pomieszczenie służyło za coś w rodzaju living roomu. Tu gotowali, jedli, pracowali. Drugie, mniejsze, pomieszczenie stanowiło sypialnię dorosłych. W trzecim, na półkach, których pozostałości było widać, spały dzieci, a na podłodze zwierzęta, głównie kozy, bo prawie wyłącznie takie zwierzęta, tu hodowano. To ze względów praktycznych: koza zje wszystko, wejdzie nawet wysoko po jedzenie, daje mleko, które jest tak ważne, zwłaszcza gdy są dzieci. A tych bywało tu ponoć i kilkanaścioro jednocześnie.


ree

Opowieść brzmi, jakby dotyczyła czegoś, co działo się tysiąc lat wcześniej, a to przecież tak niedawno. Przecież gehenna zesłanych tu ludzi skończyła się – jeśli oczywiście dożyli – za czasów mojego pokolenia. Być może żyją jeszcze gdzieś dzieci, które się tu urodziły. Te, które rodziły się zdrowe, zabierano rodzinom i oddawano do adopcji, dzieci chore wiodły żywot na zesłaniu. Jeśli choroba ich wcześniej nie zmogła.


ree

W pewnym momencie dotarliśmy w naszej grupowej wędrówce do cmentarza. Niewielkiego, skromnego. Krzyże, niskie mury, cisza. Tam naprawdę przestaliśmy mówić. Stałem chwilę w milczeniu, z opuszczonym wzrokiem, próbując zmieścić w sobie to wszystko, czego się dowiedziałem. Śmierć tutaj była nie tylko biologicznym końcem. Była społecznym wyrokiem. Ludzie umierali bez pożegnania, bez obecności bliskich. A jednak ktoś o nich pamiętał. Ktoś zbudował te groby. Ktoś zapisał ich imiona.


ree

Po powrocie przeczytałem „Wyspę” Victorii Hislop. Wiedziałem, że powieść jest znana, nawet popularna, ale nie spodziewałem się, że okaże się tak przejmująca. Autorka osadziła na Spinalondze historię czterech pokoleń kobiet – w której losy fikcyjnych postaci splatają się z prawdziwymi wydarzeniami. „Wyspa” przestała więc być tylko tytułem i miejscem – stała się sceną ludzkiego dramatu, intymnym zapisem cierpienia, miłości i odwagi. Czytając, widziałem te same ulice, którymi nie tak dawno chodziłem. ...


Jedna ze scen z powieści utkwiła mi szczególnie w pamięci: moment, gdy młoda kobieta z lądu patrzy na wyspę z oddali, z Eloundy, i nie potrafi oderwać wzroku. Widzi ją nie tylko oczami – widzi ją sercem, które rozpoznaje ból, choć jeszcze nie zna jego źródła.


Ja też długo patrzyłem na Spinalongę z brzegu. Już po zakończeniu wizyty, siedząc w kawiarni nad wodą. Wyspa wydawała się nieporuszenie spokojna. Ale ja wiedziałem, co się tam wydarzyło. I nie potrafiłem już patrzeć obojętnie.


Od powrotu minęło kilka miesięcy. Ale wyspa wraca do mnie we wspomnieniach, w myślach, w rozmowach. Czasem zastanawiam się, czy to miejsce nie chciało czegoś przypomnieć. O godności. O cierpieniu. O tym, że nie ma „ich” i „nas” – są tylko ludzie, którzy mają różne historie.


Dzisiaj Spinalonga żyje drugim życiem. Turyści przypływają tu codziennie, robią zdjęcia, czytają tabliczki informacyjne. Ale ci, którzy zatrzymają się na dłużej – choćby na chwilę – poczują to, co ja: że wyspa przemawia. Że nie jest tylko miejscem przeszłości, ale też lustrem współczesności. Bo historia Spinalongi nie skończyła się w 1957 roku. Ona trwa – w pytaniach, które sobie zadajemy. W naszej zdolności do empatii. W tym, jak traktujemy „innych”.

Spinalonga milczy. Ale jeśli wsłuchamy się uważnie, wiele nam opowie.


bottom of page