W krainie Khmerów czyli Kambodża
- Andrzej Zawadzki
- 1 sty
- 7 minut(y) czytania
Kiedy byłem jeszcze w szkole podstawowej, mieliśmy sobie wybrać po dwa kraje i napisać referaty na ich temat. Jeden kraj miał być europejski, a drugi spoza Europy. Krajem mojego pierwszego wyboru była Hiszpania, a ten pozaeuropejski to była Kambodża. Nie mam pojęcia, dlaczego wtedy wybrałem akurat ten kraj. Pewnie, tak teraz myślę, coś się w tym kraju akurat działo, mówiono o nim w radiu, stąd wpadłem na taki pomysł. Kambodża jest dziś monarchią konstytucyjną o w miarę ustabilizowanej sytuacji wewnętrznej. Jednak zanim do tego doszło, kraj przechodził bardzo burzliwe okresy w swoich dziejach nawet w XX wieku. Szczególnie w pamięci utkwiły z pewnością wszystkim rządy Czerwonych Khmerów, na których czele stał krwawy dyktator Pol Pot, a ich zbrodnie sądzi teraz specjalnie powołany trybunał.

Na początek trochę statystyki z Wikipedii: powierzchnia 181 035 km kw., ludność 15,3 mln, w przeważającej części Khmerzy. Tak więc możemy sobie Kambodżę wyobrazić jako niemal połowę terytorium i ludności Polski. Dominującym wyznaniem jest buddyzm. I jeszcze klimat. Tropikalny, charakteryzujący się wysokimi temperaturami i dużą wilgotnością przez większą część roku. Sezon suchy trwa od listopada do maja, a sezon deszczowy od czerwca do października. To sugeruje, kiedy można tam pojechać. Ja byłem kilka lat temu w marcu.
Do Kambodży jedzie się głównie dla Angkor, bo Angkor Wat znaleźć można w każdym przewodniku, w każdym atlasie wybitnych dzieł architektury, w każdym podręczniku historii sztuki. Pisząc ten referat w szkole podstawowej, już o tym wiedziałem, a teraz to kierowało mną, w wyborze kierunku podroży.

Najpierw było w tej podróży Phnom Penh. To duże (ponad 2 miliony mieszkańców) miasto typowo azjatyckie, choć jak na warunki Azji nie takie znów wielkie. Jak wszędzie w tym rejonie świata spotkać możemy tam nowoczesne budynki i całe dzielnice biedniejsze.

Ponieważ Kambodża rozwija się w ostatnich latach bardzo szybko, w mieście powstają nowe hotele, centra handlowe, restauracje, szkoły.
Największą atrakcją Phnom Penh jest rezydencja króla, będąca symbolem dawnej potęgi Khmerów.
Z kolei Srebrna Pagoda jest najsłynniejszą i najcenniejsza świątynią tego miasta. Nazwę zawdzięcza ponad pięciu tysiącom srebrnych płytek zdobiących jej posadzkę. Na terenie pagody można zobaczyć cztery stupy, czyli wysokie budynki o charakterze sakralnym. Wrażenie robi również Pomnik Niepodległości, który także nawiązuje do buddyjskich świątyń.
Największe, niestety wstrząsające, wrażenie w stolicy Kambodży zrobiły na mnie pamiątki po rządach Czerwonych Khmerów, którzy w latach 1975-1979, po wygranej wojnie domowej, doszli do władzy. Było to ugrupowanie łączące ideologię komunistyczną z nacjonalistyczną. Na ich czele stał dyktator Pol Pot. Czerwoni Khmerowie zmienili dotychczasową nazwę kraju na Demokratyczna Kampucza. W czasie rządów Pol Pota zamordowano około dwóch mln mieszkańców Kambodży, co stanowiło blisko 1/3 ówczesnej populacji kraju. Do dziś nie jest zresztą znana dokładna liczba ofiar. Mieliśmy okazję zobaczyć budynek byłego liceum przekształcony po dojściu do władzy Czerwonych Khmerów w brutalne więzienie. To, co tam zobaczyłem, zostanie ze mną do końca życia. Mogę to porównać jedynie do tkwiących gdzieś we mnie od lat obrazów z Oświęcimia, Treblinki czy Stutthofu. W maleńkim parku przylegającym do dawnego więzienia można spotkać siedzące ofiary reżimu, które przeżyły tortury w tym miejscu. Ci ludzie sprzedają książki z opisem swoich doświadczeń w miejscu kaźni. Jednak sam widok ich często zdeformowanych sylwetek wystarczy, by czuć niebywałą bezsilność i wielką złość, że jako ludzie możemy jedni drugim zgotować taki los.
Droga z Phnom Penh do Angkor to dosyć trudna wyprawa. Miejsca te dzieli ponad 300 km, co oznacza kilka godzin jazdy.

Najpierw typowo azjatyckie śniadanie, czyli nie do końca wiesz, co jesz, ale bardzo ci smakuje. Potem autokar i w trasę. Zwykły azjatycki krajobraz z bujną roślinnością, egzotyczną jak na nasze codzienne widoki, którego wyglądu i zapachu nie ma sensu opisywać. Chyba że tak, jak Tuwim opisał zapach rezedy: „Stwierdziwszy tedy niewątpliwie, że z >opisami< wielka bieda, należy uznać, że właściwie Rezeda pachnie — jak rezeda” (Kwiaty polskie).

A potem zetknięcie z tą niezwykłą kulturą sprzed kilkuset lat i opowieścią o życiu i czynach tamtych odległych pokoleń. Przewodnik już w autokarze rozpoczyna opowiadać historię Khmerów w pigułce. Jak wiele narodów: byli wielcy, mieli imperium, aż nagle jakiś lud pozazdrościł im dobrobytu. Tak skończyło się przecież wiele starożytnych, a nawet średniowiecznych, cywilizacji. Pisałem w tym cyklu o cywilizacji Majów i Azteków, może uda się napisać także o innych, w tym tych europejskich. Historia jest pełna zagadek. Mamy po zaginionych nacjach jakieś artefakty, nawet dowody ich świetności, a nie wiemy, dlaczego zniknęły. Lub, tak jak Khmerowie, stracili na znaczeniu. Niektóre nacje zachowały jakieś okrojone formy państwowości, inne rozpłynęły się wśród państw, które zagarnęły ich terytoria. Czasem jakieś ruchy nacjonalistyczne próbują odwoływać się do tych przeszłych czasów i na tej fali zdobywają władzę. Jak Pol Pot w Kambodży.
Żeby dotrzeć do zachowanych fragmentów świątyń Angkor Wat, trzeba pokonać spory dystans, bo teren jest niezwykle rozległy. Pamiętam zwiedzanie starych kościołów czy katedr w innych miejscach, gdzie podjeżdża się autokarem niemal bezpośrednio pod sam zabytek, tu trzeba obyć naprawdę długi spacer. Nic za darmo.
Angkor to kompleks świątynny, największy pod względem powierzchni zabytek religijny na świecie. Na powierzchni ponad 160 hektarów zbudowano pierwotnie świątynię hinduistyczną poświęconą bogu Wisznu, a pod koniec XII wieku stopniowo przekształcono ją w świątynię buddyjską. To zadziwiające, jaka przemiana wierzeniowa się dokonała. Specjaliści widzą, rzecz jasna, różnice w świątyniach hinduistycznych i buddyjskich, dla zwykłych zjadaczy chleba różnice są widoczne, gdy ktoś nam o nich powie.
Stając na miejscu można, sobie wyobrazić, jak wyglądał ten kompleks w latach swojej świetności. Do tego historia miejsca, która jest również fascynująca. Od początków IX wieku Khmerowie stopniowo podporządkowywali sobie ziemie i zajęli całą Kambodżę, a ich władca ogłosił się monarchą powszechnym, wprowadzając kult króla-boga, łącząc tym samym religię z władzą ziemską. Imperium stało się wkrótce dominującą potęgą w południowo-wschodniej Azji. Dokonując ekspansji na wschód i zachód, na obszar obecnego Wietnamu i Tajlandii, imperium pozostawiło po sobie również na tych terenach wiele charakterystycznych zabytków architektury i rzeźby.
Największym osiągnięciem artystycznym Khmerów były wspaniałe kamienne świątynie, budowane przez władców od dziewiątego do dwunastego wieku. Pierwotnie świątynie te górowały nad miastami, których dużo niższa zabudowa powstała z nietrwałych materiałów, dlatego dziś nie został po nich żaden ślad, a ich miejsce zajęła dżungla. W tym klimacie dżungla rośnie bardzo szybko, więc bez trudu można zobaczyć nawet gigantyczne świątynie oplecione korzeniami olbrzymich drzew.
Angkor Wat, czyli świątynia stolicy, jest największą z budowli w Angkor i prawdopodobnie też największą świątynią na świecie. Jest górą niezwykle misternie rzeźbionego kamienia, wyrastającą na wysokość sześćdziesięciu metrów, otoczoną sklepieniami, portykami i szeroką fosą, której obwód wynosi 4 km. Kiedy rozpoczęto budowę, świątynia miała spełniać funkcję królewskiego grobowca i jednocześnie świątyni hinduistycznego boga Wisznu.
Ze świątyniami wszystkich wyznań już tak jest, że mają one dość precyzyjnie określone ułożenie względem stron świata. Specjaliści twierdzą, że nie ma budowli, która - będąc symbolem kosmicznego ładu - byłaby precyzyjniej przemyślana niż Angkor Wat. Świadczy i tym ukierunkowanie na strony świata, podział całego założenia, forma symetryczna i osiowa oraz program ikonograficzno-rzeźbiarskiego wystroju. Plan oparty jest na formie wielu krzyży, tworzących prostokąty, wpisanych jeden w drugi i zorientowanych na zachód, co również było częste w budowlach sepulkralnych (odnoszących się do kultu zmarłych) w wielu częściach świata.
Wysoka platforma, na którą nie bez trudu wchodzi się stromo biegnącymi schodami, dźwiga główną świątynię. W czasach świetności obiektu stał tam metalowy posąg Wisznu. Są także cztery mniejsze świątynie, wszystkie zwieńczone wieżowymi konstrukcjami, których forma wywodzi się od indyjskiej sikhary, czyli szczytu góry, słupa i płomienia ofiarnego. Całość symbolizuje zatem pięć szczytów świętej góry Meru, centrum wszechświata w mitologii hinduistycznej, pierwotnie powtórzonych w mniejszej skali na narożnych murach otaczających świątynię. Wraz z fosą świątynia odzwierciedla hinduistyczny system kosmetologiczny: góra Meru w centrum wszechświata i jednocześnie w centrum koncentrycznych kontynentów otoczonych wodami oceanów.
Indyjska skłonność do multiplikacji elementów dekoracyjnych tak gęsto, aż pokryją całą powierzchnię konstrukcji, została w Angkor Wat zastosowana z logiczną konsekwencją, ponoć nawet rzadko spotykaną w samych Indiach. Długie galerie biegnące wzdłuż murów zostały pokryte reliefami o niedoścignionej doskonałości technicznej i artystycznej. Wystarczy powiedzieć, że na ścianach Angkor Wat widnieje ponad dwa tysiące rzeźb boskich nimf.

Jedną z głównych cech sztuki khmerskiej jest grupowanie znacznej liczby jednakowych form. Identyczne postacie zostały tu powielone więc setki razy na fryzurach. W poziomych rzędach maszerują żołnierze, apsary, czyli niebiańskie nimfy należące do seraju jednego z najważniejszych bogów Indry, ukazano w jednakowej tanecznej pozie. Tego nikt by sam nie zauważył, jednak jest jeden relief, który odbiega od tej zasady: przedstawione na nim tancerki w dynamicznym ruchu wyginają smukłe ciała w zmysłowych pozach, pełne raczej ziemskiego niż duchowego powabu.

Angkor Wat jest tak ukierunkowana, aby od strony zachodniego wejścia wschodzące słońce było widoczne ponad centralną wieżą dokładnie 21 czerwca, czyli w dniu będącym w słonecznym kalendarzu indyjskim pierwszym dniem roku, a więc w dniu najbardziej odpowiednim dla władcy, którego imię znaczyło „pod opieką słońca”. Z kolei dystans od wejścia do centralnej świątyni liczy 1728 jednostek odległości, co odpowiada 1728 latom pierwszego złotego wieku wszechświata, według hinduskich obliczeń.
Angkor Wat została zbudowana z dużych bloków wapienia łączonych za pomocą żelaznych klamer bez użycia zaprawy.
Jest rzeczą zdumiewającą, że monumentalna bryła Angkor Wat została nie tylko zbudowana i ale i ozdobiona tak ogromną liczbą rzeźb w czasie nie dłuższym niż trzydzieści lat. Można sobie tylko wyobrazić, jak olbrzymie rzesze ludzi musiało pracować przy takiej inwestycji.
W tym samym mniej więcej okresie w innych częściach khmerskiego imperium wznoszono liczne mniejsze, lecz równie bogato dekorowane, świątynie. Jedna z najwspanialszych stoi na szczycie wzgórza górującego nad rozległą doliną, stanowiąc wymowny symbol potęgi Khmerów i ich władców, panujących w imieniu bogów, a raczej będących bogami.

Tak na przykład w centrum Angor Thom wzniesiono świątynię-górę Bajon w postaci linearnego diagramu używanego jako pomoc przy medytacji. W swojej bardziej rozbudowanej formie diagram ten jest znany również współcześnie pod nazwą mandala. Być może niektórzy z Czytelników zetknęli się z takim kształtem, na przykład na zajęciach ćwiczących umysł, przy seansach medytacji lub takich rozbudzających umiejętności malarskie. Warto pamiętać, że są całe świątynie buddyjskie zbudowane według takich reguł.
Ostatni wielki i ważny w historii imperium władca Dżajawadmar VII zjednoczył państwo i zapisał się wybitnymi osiągnięciami nie tylko w dziedzinie polityki, ale i architektury. Władca kreował się na buddharadżę, wcielenie bodhisattwy, i uczynił z buddyzmu religię narodową. Stworzył rodzaj teokratycznego państwa dobrobytu. Historia Khmerów jest naprawdę fascynująca.

Zrozumiałe, że Kambodża to nie tylko Angkor. To na przykład także krokodyle hodowane w specjalnych farmach. Podpływa się łodzią do specjalnego pomostu, za którym, w ogrodzeniu z siatki, kłębią się te zwierzątka. Można popatrzeć, a potem wejść do sklepu i obejrzeć sobie wystawione na sprzedaż wyroby z krokodyli. Asortyment przebogaty. Nawet rzeczy, o których nie mielibyśmy pojęcia, że można je wyrabiać, jak na przykład biżuteria. Dla chętnych możliwość degustacji potraw z krokodyli w różnej postaci.
Jednym słowem: Kambodża to duża dawka egzotyki i zapierająca dech w piersiach porcja opowieści o ludzkich możliwościach i wyobrażeniach setki lat temu.
Andrzej Zawadzki Przejdź do głównej strony