W krainie kiwi i haki czyli Nowa Zelandia.
- Andrzej Zawadzki
- 1 gru 2024
- 6 minut(y) czytania
Kiedyś miałem już okazję prezentować na tych łamach wyspę Fidżi, położoną daleko na Antypodach, teraz chciałbym opowiedzieć o wrażeniach z Nowej Zelandii. Na początek pewna porcja informacji o regionie, który do znanych u nas nie należy z oczywistych, czyli odległościowych, względów.

Ogromny obszar Oceanu Spokojnego, znany jako Oceania, dzieli się na trzy kulturowe i geograficzne rejony: Polinezję, czyli część kuli ziemskiej w kształcie trójkąta o bokach długości ok. 6400 km, ciągnący się od Nowej Zelandii do Hawajów w kierunku północnym i Wyspy Wielkanocnej w kierunku wschodnim, jak np. Fidżi; Melanezję, do której należy Nowa Gwinea oraz grupa wysp ciągnących się do zachodnich krańców Polinezji i Mikronezję, czyli grupę rozrzuconych po Pacyfiku maleńkich wysepek na północ od Melanezji.
Nowa Zelandia leży na Morzu Tasmana na skraju tego właśnie obszaru. Jednym słowem, bardzo daleko.
Ocenia się, że rdzenna ludność przybyła w rejon Melanezji ok. 26 000 lat p.n.e. z Azji. Natomiast Polinezja jest najpóźniej zasiedloną częścią świata. Zachodnie wyspy archipelagu Fidżi zostały zasiedlone tuż przed erą chrześcijaństwa, a Nowa Zelandia dopiero około 750-1000 roku n.e. Maorysi, czyli rdzenna ludność Nowej Zelandii stanowią dziś ok. 16%.
Ich przodkowie przybyli prawdopodobnie przygnani burzami z centralnej Polinezji na kanoe, stworzyli sztukę uwarunkowaną chłodniejszym klimatem, odmiennymi zasobami naturalnymi, a także odmiennymi strukturami społecznymi, opartymi – co ciekawe — raczej na pokrewieństwie niż na hierarchii klasowej. Jak przystało na ludność oceaniczną, tubylcy posiedli stosunkowo dawno zwyczaj i umiejętność bogatego zdobienia łodzi reliefami.

Nie ustalono dotąd żadnych powiązań, uważa się jednak, że zwyczaj malowania ciała, z którego rozwinął się tatuaż, jest prawdopodobnie najstarszą formą ludzkiej sztuki, w sposób najbardziej oczywisty odróżniający człowieka od innych stworzeń, wywodzi się z tamtych rejonów. Tradycyjne motywy zdobienia skóry przekazywano z pokolenia na pokolenie, dzięki czemu zachowały się przez wieki.

Prawdopodobnie z czasem motywy zdobnicze skóry ludzi zaczęto przenosić na przedmioty wykonane z jakichś materiałów. Tatuaż (termin pochodzący z języka polinezyjskiego) o niezwykle złożonych wzorach jest w dalszym ciągu praktykowany na całym obszarze pomiędzy Chinami, Indonezją i południowym Pacyfikiem. Pierwotnym znaczeniem tatuażu były obrzędy rytualne. W wielu kulturach mogli sobie pozwolić nań jedynie nieliczni - w kulturach polinezyjskich do wykonania tatuażu uprawniało dopiero zabicie wroga i zdobycie jego wytatuowanej głowy. Samo słowo „tatuaż” wywodzi się właśnie od samoańskiego tatau.

Najbardziej znane są maoryskie tatuaże twarzy, zwane moko. To jeden z elementów tożsamości i dziedzictwa narodowego autochtonicznej ludności Nowej Zelandii. Zwyczaj moko był wyrazem statusu społecznego - był dostępny tylko dla wodzów plemiennych i znamienitych wojowników, wyłącznie dla mężczyzn.

Pora powiedzieć coś o zwyczaju haka, czyli rytualnych, tradycyjnych prezentacjach taneczno-wokalnych, wykonywanych w rejonie Oceanu Spokojnego przez Maorysów. Tak naprawdę na potrzeby turystów zespoły prezentują peruperu, czyli hakę wojenną, wykonywaną niegdyś przez wojowników przed bitwą. Miała ona ukazać ich siłę, wolę zwycięstwa, a przede wszystkim przestraszyć lub odstraszyć przeciwnika.
Hakę wojenną wykonuje się w charakterystycznych ubiorach - przepaskach na biodra wykonanych z palmowych włókien, w przysiadzie, na lekko ugiętych nogach, co eksponuje napięte mięśnie nóg oraz strefę genitalną. Grupa wykrzykuje proste teksty, uczestnicy wykonują różne elementy choreograficzne: klaszczą rytmicznie „ręka w rękę”, „ręka w udo” lub „ręka w tors”, robią „srogie” miny: nadnaturalne wytrzeszczanie oczu, prezentowanie języka, nadymanie policzków i dmuchanie, syczenie przez zęby, przyklękanie na jedno kolano, uderzanie stopami i dłońmi o ziemię, energiczne potrząsanie dłońmi. Wszystko to przy wzroku utkwionym w przeciwników, którymi są w tym wypadku turyści.
Jest też „dowódca”, który przemieszcza się pomiędzy tancerzami, wydaje polecenia, wykrzykuje zawołania, na które tancerze odpowiadają.To robi wrażenie: tatuaże, trzymane w ręku narzędzia walki, gwałtowne ruchy, ale przede wszystkim miny, jakie robią wojownicy. Naprawdę mogą napędzić oglądającym strachu.
Haka stanowi ważną część dziedzictwa narodowego Nowej Zelandii. Nauczana jest w szkołach, a także wykonywana przez nowozelandzkich żołnierzy i nowozelandzką drużynę rugby.
Podstawą gospodarki Nowej Zelandii są hodowla owiec i bydła oraz uprawa zbóż, warzyw i owoców. Owiec jest tam ponoć pięciokrotnie więcej aniżeli ludzi. I taka ciekawostka: jak dowodzą badania sok z trzciny cukrowej mieszkańcy tamtego rejonu znali już ok. 8000 p.n.e. i wtedy też zaczęli uprawiać tę roślinę.

Są to niezwykle malownicze widoki, kiedy z okien autokaru można obserwować dziesiątkami kilometrów duże stada owiec, pasące się na zielonych wzgórzach, przecinanych od czasu do czasu wodospadami.

Widok ten oczarował mnie do tego stopnia, że ze zdjęcia zrobiłem duży obraz i powiesiłem w mieszkaniu jako dekorację, by stale móc nań zerkać i tym samym powracać wspomnieniami na Nową Zelandię.
Nowa Zelandia to rejon aktywny sejsmicznie. Całkiem niedawno (5 października 2024) poinformowano o kolejnym trzęsieniu ziemi w okolicach Wellington. Podczas mojego pobytu, takowe miało miejsce w tym samym rejonie, choć zniszczenia nie były tym razem jakieś bardzo widoczne. Dwa dni wcześniej zwiedzaliśmy Christchurch, drugie co do wielkości miasto w Nowej Zelandii, a w nim ślady po trzęsieniu ziemi, które miało tam miejsce w lutym 2011 roku. Kataklizm zniszczył tam między innymi piękną katedrę.

Stale mam też przed oczyma niezwykły pomnik ofiar tamtego trzęsienia – 185 białych krzeseł, symbolizujących tyluż zabitych, a wśród krzeseł, pomalowany także na biało, dziecięcy fotelik samochodowy.
Mimo dużej odległości, jaka dzieli Polskę od Nowej Zelandii, nie brakuje tam polskich akcentów. Z doświadczenia wiem, że można w miastach spotkać Polaków, którzy przenieśli się tam na stałe, bo słychać było polską mowę. Część z tych ludzi to potomkowie emigrantów przymusowych z czasów II wojny światowej. W 1944 r. władze Nowej Zelandii sprowadziły ponad 700 polskich dzieci i ich opiekunów - w większości sierot pochodzących z polskich rodzin zesłanych na nieludzką ziemię po zajęciu przez ZSRR wschodnich terenów Polski, a następnie ewakuowanych z Syberii przez Uzbekistan, Iran, Indie i Australię.
Tam ludzie ci w specjalnym kampusie w miejscowości Pahiatua przetrwali resztę wojny, otrzymali wykształcenie i dali początek polskiej kolonii. Część z nich wyjechała potem do innych krajów, w tym do Kanady. Tak się składa, że dziś, kiedy pisze ten tekst (31.10), przypada dokładnie 80ta rocznica przybycia dzieci do Nowej Zelandii. Z tego, co wiem w Muzeum Azji i Pacyfiku im. Andrzeja Wawrzyniaka w Warszawie, na początku przyszłego roku będzie zorganizowana specjalna wystawa poświęcona temu epizodowi naszych dziejów.
W Nowej Zelandii kultywowana jest pamięć o polskich repatriantach, o czym miałem okazję się przekonać osobiście. Jest w Pahiatua maleńkie muzeum, gdzie można zobaczyć pamiątki po pobycie dzieci i ich opiekunów, a w Wellington jest nawet skwer imienia Polskich Dzieci.
Ze względu na trwającą od milionów lat izolację, około 80% flory Nowej Zelandii stanowią gatunki endemiczne, niespotykane nigdzie indziej. Wrażenie robią przede wszystkim dość powszechne paprocie, które mają postać drzew znacznych rozmiarów. Z fauny miejscowej występują tylko dwa gatunki nietoperzy, które są jedynymi przedstawicielami ssaków żyjących w stanie naturalnym, ok. trzydziestu gatunków gadów, ptaki nielotne jak na przykład kiwi, który jest symbolem wysp tworzących Nową Zelandię, głównie z racji tego, że tylko tam zamieszkuje. Ptaki te charakteryzują się krępą budową ciała, brakiem ogona i tym, że samiec wysiaduje jaja i opiekuje się młodymi.

Kiwi żyją na wolności, ale spotkanie ich tam jest bardzo trudne, gdyż prowadzą nocny tryb życia. Są jednak takie miejsca, gdzie, głównie z myślą o turystach, prowadzi się chów kiwi w warunkach zbliżonych do naturalnych. W takim miejscu jest ciemno i można - przechodząc ostrożnie — zobaczyć żerującego kiwi.

Na drogach można spotkać natomiast znaki ostrzegające o możliwości napotkania kiwi w czasie jazdy nocą, a ustawione tam dla ochrony ptaków. Spadek populacji kiwi wynosi około 5% rocznie, a wrogiem są głównie ssaki przywiezione przez człowieka.
Zresztą, dla wszystkich tubylczych gatunków zwierząt dużym zagrożeniem są psy, koty i króliki sprowadzone na wyspy przez ludzi. Między innymi z tego względu w Nowej Zelandii obowiązują bardzo ścisłe przepisy fitosanitarne. Nie można tam wwozić zwierząt, żadnej żywności, sadzonek, nasion itp.

Można natomiast, jak w moim przypadku, podpatrzeć ciekawe gatunki roślin tam spotykane i następnie szukać ich w naszych szkółkach. Tak czynię często podróżując, choć nie zawsze udaje mi się najpierw znaleźć, a potem utrzymać przy życiu w naszych warunkach „przywiezione” z wojaży gatunki. W przypadku Nowej Zelandii miałem szczęście. Zobaczyłem tam pięknie „kwitnący” okaz derenia kousa, znalazłem sadzonkę w Polsce i dziś z dumą prezentuję się na tle tej rośliny w pełni jej świetności, to znaczy, wtedy gdy przed właściwymi kwiatami rozwija białe, duże przylistki.
Nowa Zelandia to dwie główne wyspy, z których każda jest inna, dlatego jadąc tam, trzeba pokusić się o obejrzenie obu. Wyspa południowa jest pełna kwiatów, zielonej roślinności, pięknych parków i wielkiej dbałości o otoczenie. Coś jak Holandia. Wyspa północna, używając takiego samego europejskiego odniesienia, jest bardziej podobna na przykład do Niemiec.

Nowa Zelandia jest pełna bajkowych krajobrazów: od lodowców, gór, wodospadów, klifów morskich po wielkie kolorowe przestrzenie. Nic więc dziwnego, że wiele filmów kręconych jest właśnie tam. Potem takie miejsca stają się kolejnymi atrakcjami turystycznymi. Byliśmy w miejscu, gdzie kręcono zdjęcia do Fortepianu (reż. Jane Campion), odbyliśmy także wycieczkę śladami Drużyny Pierścienia z Władcy Pierścieni (reż. Peter Jackson), która jest jedną z największych atrakcji wysp.

W sieci znalazłem informację, że w 2008 roku Nowa Zelandia zajęła
1 miejsce w rankingu krajów nieskorumpowanych, czyli jest najmniej skorumpowanym i korupcjogennym państwem na świecie. To niewątpliwie cecha warta zauważenia, a nawet pochwały.
Andrzej Zawadzki Przejdź do strony głównej